„Google oficjalnie przeprasza za podsłuchiwanie sieci WiFi”

Afera miała miejsce w maju, ale wciąż budzi kontrowersję. Google wystosował oficjalne przeprosiny za nielegalne podsłuchiwanie sieci WiFi. Koncern nadal broni się przed przyznaniem się do winy i przyjęciem na siebie pełnej odpowiedzialności. Przeprosiny trudno uznać za satysfakcjonujące, ponieważ gromadzone były dane użytkowników wielu państw, a przeprosiny skierowano do... Nowozelandczyków. Wcześniej Google przeprosił wszystkich poszkodowanych w mniej oficjalny sposób - wpisem na firmowym blogu.


Usługa StreetView


Przypomnijmy na czym afera polegała. Google postanowił wprowadzić nową usługę – tzw. StreetView. Tworzenie tej usługi wymagało zebrania danych SSID (Service Set Identifier) oraz adresów MAC (Media Access Control). Już na początku bieżącego roku na ulicach miast pojawiały się samochody Google, które krążąc po miastach zbierały wszelkie potrzebne informacje. Już wtedy pojawiły się pierwsze zastrzeżenia. Mieszkańcy przedmieść pytali, dlaczego samochód amerykańskiego koncernu kręci się w okolicy. Google deklarował, że zbiera jedynie podstawowe, publicznie dostępne dane o sieciach - tzn. ich nazwy, lokalizację itd. Kłamał.


Afera

Audyt przeprowadzony przez niemieckich urzędników wykazał, że Google zbierał również dane przenoszone na pakietach IP. Mówiąc wprost okazało się, że oprócz zbierania potrzebnych informacji, samochód szperał po niezabezpieczonych sieciach Wi-Fi i zapisywał dane. Inżynier firmy specjalnie doinstalował taką możliwość w eksperymentalnej wersji projektu sprzed czterech lat, który został zakończony. W sumie zebrano około 600 GB danych w 30 krajach. Wybuchła afera.

Śledztwo i wyrazy oburzenia


Federalna Komisja Handlu wszczęła dochodzenie w sprawie szpiegostwa, jakiego dopuścił się Google. Bo właśnie tak działania inżynierów zostały zakwalifikowane. Słusznie? Być może, bo jak inaczej zakwalifikować podsłuchiwanie niezabezpieczonych sieci Wi-Fi i zbieranie w ten sposób informacji prywatnych internautów? Od razu jasne było, że dochodzenie może mieć poważne konsekwencje. Niemiecka minister zajmująca się m.in. prawami konsumenta powiedziała w wywiadzie dla New York Times, że „według dotychczasowych informacji wygląda na to, że Google włamało się do prywatnych sieci łamiąc niemieckie prawo”. Swoje niezadowolenie z procederu Google bardzo szybko  wyraziła też Unia Europejska, która od jakiegoś czasu na poważnie zajmuje się bezpieczeństwem tzw. danych wrażliwych internautów.


Nieoficjalne przeprosiny


Przedstawiciele koncernu - w tym Sergiey Brin - od razu przyznali, że było to poważne niedopatrzenie. Przyznali również, że sytuacja taka nigdy nie powinna mieć miejsca. Ale koncern nie zamierzał przepraszać. Co więcej - Eric Schmidt, CEO Google, oświadczył wręcz swego czasu, że nie ma kogo przepraszać, bo nikt nie został poszkodowany. Pytał dziennikarzy kto dokładnie ucierpiał w wyniku tych działań, kazał też wskazać konkretne osoby. To zirytowało opinię publiczną. Kolejne państwa nie wykluczały, że prowadzone śledztwa dotyczące działalności samochodów StreetView zakończą się pozwem. Nad Google zawisła groźba wielomiliardowej kary. Dlatego też przeprosiny się w końcu pojawiły - kilka tygodni temu na firmowym blogu pojawił się wpis, w którym przepraszano wszystkich, którzy poczuli się urażeni lub zagrożeni działaniami Google.

Oficjalne przeprosiny


Wpis na firmowym blogu był dla wielu polityków niesatysfakcjonujący. Teraz nadszedł czas na oficjalne przeprosiny, które zostały niejako wymuszone przez stanowisko Marie Shrof – szefowej urzędu zajmującego się ochroną danych osobowych – która stwierdziła, że koncern naruszył obowiązujące w Nowej Zelandii przepisy dotyczące bezpieczeństwa komunikacji i że zostaną podjęte działań prawnych przeciwko firmie. Google zareagował błyskawicznie - koncern przekazał na ręce pani Shrof formalny list z przeprosinami, w którym dodatkowo zobowiązał się do skasowania wszystkich danych, które pomyłkowo zostały przechwycone w tym kraju. W liście napisano m.in.:

"Gromadzenie tych informacji było wynikiem pomyłki - nigdy nie chcieliśmy tego robić i nigdy nie zamierzaliśmy wykorzystać ich do jakichkolwiek celów. Gdy tylko zorientowaliśmy się w sytuacji, natychmiast wstrzymaliśmy monitorowanie sieci WiFi. Jest nam niezmiernie przykro i najmocniej przepraszamy wszystkich mieszkańców Nowej Zelandii za ten incydent".

Dziwna logika


Warto zawrócić uwagę, że jest to dziwna polityka Google. Przyznanie się do pomyłki w przypadku Nowej Zelandii oznacza również przyznanie się do pomyłki w przypadku pozostałych krajów np. Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji itd. Znacznie rozsądniej byłoby od razu po ujawnieniu afery przyznać się do winy i w oficjalnym komunikacie (zwołując wcześniej konferencję) przeprosić wszystkich, którzy mogli poczuć się dotknięci działaniami koncernu. Praktyka pokazuje, że ucieczka od odpowiedzialności nie ma racji bytu, ponieważ kolejne państwa mogą oczekiwać takich samych przeprosin.

Damian Zarzycki

Źródło:
http://www.lanpolis.pl
http://www.idg.pl/news
Tworzenie stron internetowych - Kreator stron WW